Dzieciństwa mego blady,
niezaradny kwiat
Osłaniały pieszczące,
cieplarniane cienie
Nieśmiałe i lękliwe było me
spojrzenie
I stawiając krok cudzych
czepiałem się szat.
Młodość ma pierwsze skrzydła
swe wysłała w świat
Kiedy nad wiosnę milsze zdały
się jesienie?
Więc kochałem milczenie,
wspomnienie, westchnienie
I plotłem chmurom wieńce z
swych kwietniowych list.
Dopiero od posągów, od drzew i
od trawy,
Z którymi żyłem długo wśród
dalekich dróg,
Nauczyłem się prostej pogodnej
postawy.
I kiedym, stary smutku dom
zburzywszy w gruzy;
Uczyniłem z siebie jeno
wschodem słońca próg
Rozumie mnie serce i kochają
Muzy.
Kochać i tracić, pragnąc i
żałować,
Padać boleśnie i znów się
podnosić
Krzyczeć tęsknie: „precz” i
błagać „prowadź”
Oto jest życie: nic, a jakże
dosyć
Zbiegać za jednym klejnotem
pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu
urodzie
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na
wodzie
Autor Leopold STAFF
JESIEŃ
Co zacz nie zaprząta wtedy
sennej myśli mojej?
Dierżawain
I
Październik już nadciągnął –
jak zagajnik młody
Ostatnie liście z nagich drzew
strąca.
Tchnął chłód jesienny – drogę
skuły pierwsze lody,
Za młynem jeszcze biegnie
rzeczułka szemrząca,
Lecz staw już zastygł: czyniąc
oziminom szkody,
Na polowanie w pole wyrusza mój
sąsiad,
I traktują je wściekłe
rozigrane łowy,
I psy szczekaniem budzą uśpione
dąbrowy.
II
Teraz jest moja pora: Ja nie
lubię wiosny,
Wtedy choruję –błoto, smród
nuda odwilży,
Krew burzy się: w uczuciach, w
myśli żal nieznośny,
Surowej zimy powiew jest mi
znacznie milszy,
Lubię jej śnieg: pęd sanek
jakże jest radosny,
W obecności księżyca, u boku
najmilszej,
Gdy przed sobolim futrem ściska
wasze dłonie,
I świeża i rozgrzana cała drży
i płonie
Jakże wesoło, nogi w żelazo
obuwszy,
Szlifować rzeki gładkie, jak
posadzka lśniąca!
A kogóż uczt zimowych świetność
nie poruszy?....
Lecz dość tego. Pól roku śnieg
i śnieg, bez końca,
Toć to nawet niedźwiedzia
znudzi i rozjuszy
Z młodymi Armidami, jak też
zbrzydnie chyba
Kwaśna nuda przy piecu i
podwójna szyba
Pod twoim kurzem niknie wszelka
moc duchowa,
Jak łany-ty nasz męczysz
znojami posuchy,
Chcemy pić śni się chłodami i
woda zdrojowa,
Inna myśl pierzcha szkoda nam
zimy staruchy:
Żegnając się z blinami, winem,
po jego zgonie
Wspominamy lodami ją na stypie
po niej.
Zazwyczaj dni jesieni późnej
ganią przecie,
Lecz, drogi czytelniku, wdzięk
jej mi najbliższy.
Jak we własnej rodzinie
niekochane dziecię,
Które cichą urodą swoją
skromnie błyszczy,
Tak lubię ją –ze wszystkich pór
roku na świecie
Mówiąc szczerze, ma ona dla
mnie czar najtkliwszy,
W niej jest wiele dobrego,
wyzbyty próżności
Kochanek, śniąc kapryśnie
znalazłem w coś ci
Jakże to wytłumaczyć? Jeśli mi
ona miła,
Jak wam niekiedy – młoda
suchotnica.
Grobową otchłań jej nie
przeraziła
Na ustach jej uwiędłych uśmiech
nie zachwyca:
Dziś ona jeszcze – żywa jutro
już umarła
VII
Żałosna poro! Oczu mych oczarowanie!
Urzekł mnie pożegnalny wdzięk twój niewygasły_
Lubię przyrody pyszne zamieranie,
W szarłat i złoto przyodziane lasy,
W ich cieniu oddech świeży i wiatru powianie,
I cały we mgle wełnistej okrąg nieba jasny,
I pierwszy mróz, i skąpy promień słońca zimny,
VIII
Co jesień znów zakwitam,
znowu jestem zdrowy
Snadź ciała memu służą tęgie
ruskie chłody,
Znowu miłe mi powszednie
życiowe namowy,
W góre sen na mnie spływa w
porę jestem głodny
Gra lekko, bujnie w sercu
obieg krwi miarowy,
Pragnienia płoną, jestem znów
szczęśliwy, młody,
Pełen życia- to cecha mego
organizmu
(wybaczcie mi zbędnego wyskok
prozaizmu)
IX
Prowadzą ku mnie konia: pędząc
szczerym łanem
I trzęsąc grzywą, niesie w dal
mnie wiatronogi,
I dźwięcznie pod kopytem jego rozbłyskanym
Peka lód i zamarzł ej
dudni grudą drogi ,
Płonie ogień, to jasny, to znów
mdły, ubogi,
Ledwo tlący się – czytam przy
nim lub popadam
W długą zadumę, która na duszy
osiada
X
I już niepomny świata –
pośród ciszy błogiej
Błogo imaginacją już uśpiony własną
Czuje, jak we mnie budzi się
poezji ogień
Jak duszy od lirycznych
niepokojów ciasno,
Więc drży i dźwięczy, szuka jak
we śnie swej drogi,
By przemówić wylewnie,
swobodnie i jasno
Wtedy dawni znajomi, twór
fantazji mojej,
Idą ku mnie w gościnę niewidzialnym
rojem
XI
I w głowie gra pomysłów odwaga
Myśli biegną naprzeciw lekkim,
lotnym rymom,
Palce – pióra, papieru pióro się
domaga,
Jeszcze chwila – a wiersze
swobodnie popłyną,
Tak śpi na martwych wodach okręt
,ale z nagła
Majtkowie w górę, na dół pedzą - i
rozwiną,
Żagle – i już wiatr morski płótna
nadyma,
Olbrzym ruszył i pruje fale dziób
olbrzyma.
XII
Płynie . A mam gdzież płynąć
.....................
.................................................................
.................................................................
ciąg dalszy tego wiersza już nie
nastąpi bo to już koniec jego
Autor Aleksander PUSZKIN
tłumaczenie: Włodzimierz Słobodnik
SERDECZNIE DZIEKUJE KASI S za
propozycje tej wspaniałej poezji . Moje osobiste lenistwo noe pozwala mi na spełnienie tego ze ciąg
dalszy nastąpi a nastąpił
„ Prośba o wyspy szczęśliwe”
A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.
Leopold Staff
Oczy me pełne...”
Oczy
me pełne ciebie, jak polne krynice,
Gdzie
niebiosa swe jasne odbijają lice.
Uszy
me pełne ciebie, jak muszla echowa,
Co
szumy oceanu w swojej głębi chowa.
Nozdrza
me pełne ciebie, jak duszne ogrody
Zapachu
róż szkarłatnej, królewskiej urody.
Wargi
me pełne ciebie, jak pszczela pasieka
Pełna
miodnego wina, kwiatowego mleka.
Dłonie
me pełne ciebie, jak plecione kosze,
Gdzie
jesień składa źrałych owoców rozkosze.
Serce
me pełne ciebie, jak korona drzewa
Gniazd
ptactwa, co upojną miłości pieśń śpiewa.
Dusza
ma pełna ciebie, jako wirów morze,
Co
nigdy uśpić swego szaleństwa nie może!
Ciąg dalszy od Kasi
"W
co wierzę?"
Wierzę we wszystko, co piękne i święte,
w przyjaźń wierzę, w miłość wierzę.
W to, co nad rozum wyższe,
myślą nie ściągnięte,
co nie ze świata początek swój bierze
i nie kończy się na świecie.
Wierzę w promień natchnienia zsyłany poecie,
wierzę w każde serca bicie.
Nie w jedno, ale w setne, nieskończone życie,
we wszystko, czego głodna dusza łaknie
za czym tęskni, co jej braknie.
I wierzę, że gdy dwie się napotkają dłonie,
dwa serca, w których jeden ogień płonie,
w których jednym ogniem ideały się palą:
serca się kochać będą, choć dłonie oddalą.
Józef Ignacy Kraszewski
A KIEDY ZNÓW ZOBACZĘ CIEBIE NA
ZJĘCIACH?
Maria
Pawlikowska - Jasnorzewska
"Kto chce, bym go kochała"
Kto chce, bym go
kochała, nie może być nigdy ponury |